
FRAGMENT:
"Efektowne, piękne kobiety są znacznie częstszym zjawiskiem niż obłędnie przystojni mężczyźni, toteż u boku atrakcyjnej niewiasty częściej widuje się przeciętnie prezentującego się kompana niż amanta na miarę młodego Brada Pitta. Ból podnoszącego swą urodą poprzeczkę partnera życiowego i mnie był zresztą raczej obcy, do czasu aż poznałam Gerwazego.
Ach, Gerwazy…
Gerwazy łaskaw był pojawić się w moim życiu niespodziewanie niczym hiszpańska inkwizycja pewnego pięknego wrześniowego poranka, kiedy to zrezygnowana i pogodzona z widmem dożywotniej samotności zderzyłam się z nim w czeluściach internetu. Napisał do mnie w jakiejś sprawie zawodowej, toteż nie roztaczałam wokół niego aury uroku, czaru, elokwencji i seksapilu, tylko kulturalnie sobie z nim pisałam, że co, jak, gdzie i za ile. Okazało się, że chłopak niegłupi, a i żarcikiem rzucić potrafi, toteż błyskawicznie rozmowa zboczyła nam z torów cennikowych, żeby spaść w otchłań szydery i cytatów z Mela Brooksa. Kiedy trzy dni później pogodziliśmy się oboje z brutalną prawdą, że gadamy ze sobą non stop, piszemy do siebie przed zaśnięciem, po przebudzeniu, czasem nawet przez sen, a także wysyłamy sobie fotki żarcia i memy z kotami, jedno z nas musiało zainicjować nieuniknione spotkanie, i był to Gerwazy.
„Cho na wino” – zaproponował szarmancko.
„No dobra” – odparłam, zgrywając niedostępną.
A potem zdarzyła się tragedia, mianowicie kiedy się spotkaliśmy, okazało się, że Gerwazy jest najpiękniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam, owszem, uprzedzę Wasze pytania, wliczając Jasona Momoę i Davida Beckhama.
Ja jednakowoż jestem twardzielką, nie będzie mnie tu jakiś gówniarz dekoncentrował swoją urodą, prawda? Dlatego wdrożyłam błyskawicznie plan opanowania swojego szoku i niedowierzania, mianowicie postanowiłam na niego zbyt często nie patrzeć, zamiast tego go słuchać, no i słuchajcie, dziwna sprawa, albowiem około piątej rano oboje z zaskoczeniem skonstatowaliśmy, że słońce wstało, a my nadal nie potrafimy się nagadać.
Ten tragiczny wieczór-poranek pociągnął za sobą serię innych niefortunnych zdarzeń. Tak jakoś bowiem wyszło, że od tamtej pory staliśmy się jakby nierozłączni i po wspólnym śniadaniu zjedliśmy też wspólny obiad, a po nim kolację, a po niej śniadanie, a po niej obiad, a po nim kolację, aż pewnego dnia się zorientowałam, że minął już rok, a my nadal nie potrafimy się nagadać.
Najgorzej, mówię Wam.
Gerwazy w swej niezmierzonej bezczelności zwykł w dodatku formułować obelgi takie jak: „po co się malujesz, skoro jesteś taka piękna?” oraz „najbardziej lubię cię w dresie”, co padło niestety na podatny grunt nabytej z wiekiem pewności siebie, skutkiem czego zaiste przestałam się malować, a zamiast w louboutiny zaczęłam inwestować w klapki i adidaski.
Ale to jest jeszcze nic! Płynąc na fali miłości, olewki i maratonów seriali, wkrótce odkryliśmy wraz z Gerwazym, że oboje zwiększyliśmy objętość swych nieskazitelnych ciał, a zanim nastała wiosna, każde z nas miało po plus pięć kilo na wadze. „No i co z tego?” – zapytał Gerwazy. „No i co z tego?” – zgodziłam się z nim ochoczo. Aż tu nagle pewnego pięknego dnia wstałam w sobotę w środku nocy o dziesiątej, żeby odkryć z zaskoczeniem, że na włosach mam odrost, brwi mi trochę zarosły, hybryda na paznokciach wymaga tuningu, a i dżinsiki jakby przyciasne. Tymczasem Gerwazy budził się codziennie tak samo boski, bo cały mejkap, jakiego potrzebował, w postaci perfekcyjnie zadbanego zarostu i wrodzonej męskości, miał wbudowany na stałe, ponadto jego dodatkowe pięć kilo dodawało mu tylko powabu, krzepkości i postawności, tymczasem ja każdego dnia coraz bardziej przypominałam Mamę Muminka. Żeby dorównać mu więc poziomem obiektywnej atrakcyjności, nie miałam wyjścia i musiałam dla własnej równowagi psychicznej przeprosić się z eyelinerem i konturowaniem podbródka, bo przecież bez jaj, kto to widział, żeby Adonis się bujał z Mamą Muminka, toż to mezalians na miarę Pięknej i Bestii.
Zatem skoro ja u boku Gerwazego miewałam chwile urodowej autorefleksji, może i Andrzej od czasu do czasu łapał się na tym, że w sumie Halinka jest najlepszą frytką w fast foodzie jego życia, tymczasem on sam coraz bardziej przypomina surowy ziemniak, w dodatku odmiany Oberon, czyli z czerwoną skórką i podatny na parch."